czwartek, 9 sierpnia 2012

INFORMACJA.~

Od dzisiaj rozdziały będzie można również przeczytać na moim chomiku . To tam będą najprawdopodobniej nowe.
Pozdrawiam,Vi.

wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział: szósty

Chciałam aby to wszystko okazało się snem. Aby informacja o śmierci mojej matki okazała się pomyłką. Pragnęłam aby szalona Renee stała tuż obok mnie, uśmiechała się i mówiła, że wszystko będzie dobrze.
Wszystko co dotychczas robiłam, co zdążyłam osiągnąć poszło na marne. Nie potrafiłam się skupić na niczym ani na nikim. Moje oceny się pogorszyły w mgnieniu oka.
Co prawda zostałam zwolniona z dodatkowych zajęć pod okiem Bielikowa, gdyż nie wyrabiałam, a władze szkoły okazały się tak dobroduszne, że do czasu, aż moja psychika się poprawi będę uczestniczyła tylko w lekcjach które są obowiązkowe i które mam wypisane w planie. A i te stały pod znakiem zapytania. Miałam chodzić trzy razy w tygodniu na sesje do szkolnego psychologa. Miało mi to pomóc. Ale nic nie zwróci mi jej.
Z Charliem miałam się zobaczyć dopiero na pogrzebie. Pozostali mi tylko przyjaciele, którzy codziennie dawali mi do zrozumienia, że nie jestem sama i mogę na nich polegać. Ze wszystkich tylko Edward był obecny w moim życiu (a raczej jego namiastce). Nie próbował mnie pocieszać, wmawiać, że wszystko kiedyś się ułoży - co mi bardzo pomogło, gdyż od paru dni nie słyszę nic innego jak tylko słowa otuchy -, zajmował się mną jak starszy brat.

I tak mijały kolejne dni...
Szkoła, pokój, rozpacz, załamanie, sesje u psychologa - tak wyglądało obecnie moje życie.
Pod poduszką leżał mój pamiętnik. Praktycznie w nim nie pisałam, chyba, że naprawdę istniał powód dla którego musiałam się komuś wygadać, a nie miałam komu - wtedy sięgałam po zwykły zeszyt, który z biegiem lat stał się dla mnie cenny.

15 wrzesień,
Minęło kilka dni od śmierci mojej matki - a wydaje się jakby minęła wieczność - cały czas nie mogę przetrwać bólu, jaki czuję po stracie bliskiej osoby. Nikt ode mnie  tego nie wymaga, chociaż wiem, że im także jest trudno. Chciałabym coś zrobić - cokolwiek - ale nie mogę. Mój stan psychiczny mi na to nie pozwala. 
Tak bardzo chciałabym wreszcie normalnie stanąć na nogi. Znów nauczyć się uśmiechać i żyć pełnią życia. Wiem, że wymagam od siebie za wiele, w końcu minęło zaledwie parę dni od tego tragicznego zdarzenia. Nikomu nie jest łatwo. A zwłaszcza mnie i mojemu ojcu. Kochał bardzo moją matkę. Byłyśmy dla niego całym światem, a teraz nagle stracił Swą ukochaną.
Depresja nie pozwala mi myśleć trzeźwo. W ciągu tych kilkudziesięciu godzin miałam myśl o popełnieniu samobójstwa. Mimo że nie odważyłam się tego zrobić ze względu na ojca i przyjaciół, to zastanawiam się: czy, aby tak nie było lepiej.
Odłożyłam na bok swoje problemy miłosne. Dymitr. Edward. Trójkąt. W tym czasie nie było to najważniejsze. Może kiedy wreszcie odzyskam spokój ducha, decyzja sama przyjdzie. Mimo moich zapewnień, że kocham Edwarda, to czułam, że jakaś część mnie jest uszczęśliwiona, że może przebywać z Bielikowem. Może powiedzenie "stara miłość nie rdzewieje" - jest słuszne.
To wszystko wydaje się śmieszne. Jeszcze nie dawno cieszyłam się, że będę mogła studiować na najlepszej uczelni, a  teraz? To wszystko przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Zaprzepaściłam wszystko. Schrzaniłam sprawę.Może uda mi się nadrobić te wszystkie zaległości, których zdążyłam się już nabawić. Nie będzie łatwo... Nikt nie powiedział, że życie to bułka z masłem. 
Lecz... wiem, że Ona by tego nie chciała. Nie chciała, bym  rzuciła wszystko i rozmyślała tylko o śmierci. Renee którą znałam, którą kochałam nie poddałaby się bez walki. I za to właśnie była dla mnie wzorem do naśladowania.
 Pisanie przerwało mi ciche pukanie do drzwi, za nim zdążyłam powiedzieć 'proszę' drzwi już się lekko odchyliły.
- Jestem. - nie musiał mówić kto. Dobrze wiedziałam.
- Wiesz, że nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa? Pewnie masz inne pomysły jak spędzić wolny czas, a tak zaprzepaszczasz je na siedzenie ze mną.
- Wyganiasz mnie?
Na jego ustach igrał chytry uśmieszek. Zawsze lubiliśmy się przekomarzać. W pewnym sensie to mi pomagało oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości... chociaż na krótką chwilę.
- Nie... ja tylko, mówię, że nie musisz tutaj ze mną teraz być.
Przytulił mnie mocno do siebie. Ułożyłam głowę na jego piersi.
- Czy kiedyś będzie dobrze? - nigdy nie zadawałam mu takich pytań, więc pewnie go zaskoczyłam.
- Nie wiem, Bello. - odparł, po chwili dodając - Ale będziemy o to walczyć... Nie zostawię cię nigdy nigdy samej.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
"Zawsze i na zawsze" - pomyślałam.
kiedyś tematem naszych częstych rozmów był Dymitr, życie szkolne i prywatne... ale nigdy przyszłość i takie przytłaczające tematy. Wiedziałam już pierwszego dnia, gdy poznałam Edwarda, że będzie wspaniałym przyjacielem, który będzie potrafił mnie uszczęśliwić a w najgorszych sytuacjach nawet pocieszać, nigdy nie miałam co do tego żadnych zastrzeżeń.
- O czym myślisz? - zagadnął.
- Wspominam... całe nasze życie, od momentu kiedy się po raz pierwszy zobaczyliśmy i zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi, do teraz.
- I co o tym wszystkim myślisz? - zapytał. Przytuliłam się do niego mocniej, bardziej okrywając się kocem.
Chciałam mu wyrazić: jak bardzo go kocham i jak jest dla mnie ważny, ale wiedziałam, że nie powinnam. Nie był jeszcze gotowy na nowy związek, po tym jak rozstał się z Jane i ja nie potrafiłam mu tego powiedzieć. Bałam się. Tak, tak, myślicie co ze mnie dziewczyna która igra ze śmiercią, z byłym "chłopakiem", a boi się wyrazić zwykłych słów "kocham cię".
Ale taki właśnie jest mój świat... pełen tajemnic i skrywanych uczuć.
- Myślę, że pomimo trudności jakie los nam zgotował zawsze będziemy obok siebie i nic nas nie powstrzyma, aby walczyć o nas - szybko się poprawiłam. - o naszą przyjaźń.
- Czy kiedykolwiek wątpiłaś, że może być inaczej? - zapytał.
Podniosłam się by lepiej widzieć jego twarz. Jego emocje były sprzeczne z sytuacją. Typowe.
- Skądże. Zawsze wiedziałam, że mogę na tobie polegać, tylko musiałam się utwierdzić w tym przekonaniu. A te wszystkie lata pozwoliły mi wreszcie uwierzyć.

Mogliśmy tak przesiedzieć cały dzień... lecz w pewnym momencie do naszego pokoju wtargnęła dyrektorka i oznajmiła, że wita dobiegła końca. Nie ukrywałam swojego zażenowania. Nigdy w życiu nawet tak nie robiła, więc co ją skłoniło do tak wyrachowanego i zimnego posunięcia? Czułam, że gdyby Cullen się jej postawił nie byłaby wobec niego uprzejma. Pewnie wezwałaby jednego z nauczycieli, aby go wyrzucili z pokoju... w najgorszym przypadku zawiesiłaby go w prawach ucznia. Chociaż to było mało prawdopodobne, gdyż nic nie zrobił. Troszczył się tylko o swoją przyjaciółkę. Czy to jest surowo zabronione?
Kobieta zamierzała wyjść z Edwardem, gdy niespodziewanie odwróciła się do mnie. Wyraz jej twarzy złagodniał. Można były wyczytać z niej: troskę, smutek, żal, stanowczość. Ale w żadnym wypadku nie miała być tak wredna jak dobrych parę minut temu.
- Panno Swan, kazano mi przekazać, że w grafiku zaszły pewne zmiany i jeszcze w dniu dzisiejszym ma pani sesję z naszym szkolnym psychologiem - oznajmiła.
Skinęłam jej głową na znak, że zrozumiałam.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, nie miałam nic innego do roboty jak tylko przygotować się do spotkania. Nie cieszyłam się  za bardzo z wizyt u szkolnego terapeuty, ale w najgorszym wypadku popadłabym w większą depresję, może nawet bym już nie żyła.
Nie zrozumcie mnie źle: w pewnym sensie jestem wdzięczna władzą akademii, że pozwolili mi dalej kontynuować naukę tutaj i zapewnili mi tak profesjonalną opiekę. Ale nic nie przywróci mi mojej szalonej, niepoczytalnej matki. Wiedziałam o jej marzeniach: chciała zostać światowej sławy gastronomem, mieć jeszcze jedno bądź dwójkę dzieci (ta perspektywa nie cieszyła mnie za bardzo, ale i tak pewnie nie wzięliby mojego zdania do "głosowania"). A nagle wszystko o czym marzyła przepadło. Już nigdy miała nie zobaczyć: jak po dniu nastaje noc, śmiechu mojego, szczęśliwej rodziny, ojca który codziennie rano narzekał, że nie przygotowała mu kawy.
Ale w pewnym momencie jestem zadowolona: zrozumiałam co tak oznacza życie...


Autorka.~
Dwa tygodnie = nowy rozdział.
Mam nadzieję, że Wam się podoba :) 

wtorek, 10 lipca 2012

Rozdział: piąty.

Wzruszył ramionami.
- Kiedyś tak czy siak byś się dowiedziała. A Twoja inteligencja...cóż... nie jest przeciętna, jesteś bardzo pojętną i mądrą dziewczyną. Tylko tego nie wykorzystujesz.
Patrzyłam na niego jak na wariata. Od zawsze wiedziałam, że dla niego lekcje Zen to pierwsze miejsce - co nie ukrywam bardzo mnie denerwowało. "Tylko tego nie wykorzystujesz" - on ma mnie za jakąś głupią pustą lalę? Gdybym nie wykorzystywała swoich umiejętności i wiedzy to dzisiaj by mnie tutaj nie było. Przynajmniej nie na tej uczelni.
- Szkoda, że tak późno. - odparowałam. - Ale wiesz - ciągnęłam dalej - nie to dla mnie teraz znaczenia. Nie jesteś już dla mnie ważny. Rób co chcesz, ale mam prośbę: nie wchodź mi w drogę. Może i jesteś moim nauczycielem, ale nie licz na więcej. Jesteśmy tylko na poziomie nauczyciel - uczennica.
Chyba go zaskoczyłam. Nawet jeśliby tak było, to i tak bym tego nie dostrzegła. Bielikow dobrze ukrywa swoje emocje. Dobra mina do złej gry. Odkąd pamiętam zawsze tak było: skrywał swoje emocje, nie chciał pokazać, że jest słaby (chodź zawsze wygrywał), potrafił zadbać o wszystkich i o wszystko, a zwłaszcza o swoją matkę i trzy siostry.
- Cóż panie Bielkow, ja już pójdę do swojego pokoju - oznajmiłam.
Skinął głową.
Uff... a już myślałam, że będzie mnie znowu zatrzymywać - wystarczy już tego. Rozmawiać z nim muszę tylko podczas zajęć lekcyjnych, potem mogę go omijać szerokim łukiem.
Odwróciłam się na pięcie. Skierowałam się w stronę "swojego" pokoju. Nie był on duży, ale wystarczający by pomieścić trzy dziewczyny, to najważniejsze.
- Gdzieś ty się podziewała, co?
Rose jako pierwsza zaczęła przesłuchanie. Ciekawe.
- Na lekcjach - rzuciłam jak gdyby nic.
- Z Dymitrem? - wtrąciła się Alice.
- Nie.
- Czy wy... no wiesz.
Pokręciłam głową.
- Nigdy.
- To dobrze, wiesz jak bardzo cię zranił. Bello, nie chcę ci zabraniać spotykania się z chłopakami. Nie jestem twoim opiekunem, ale nie chcę być ponownie cierpiała.
Wow... takiego wyznania bym się nie spodziewała. Na pewno nie po Rosalie.
- Dzięki, Rose. Nie martw się - już nic nas nie łączy - zapewniłam przyjaciółkę.
Nie było tak źle. Myślałam, że Hale i Brandonówna będą mi głową suszyć. A tu proszę: troska. Nie wiem co bym bez nich zrobiła.
- To co robimy? - spytałam.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Przechadzka po campie.
- Impreza u chłopaków.
- Babski wieczór, wybieraj.
Tyle pomysłów. Spojrzałam na zegarek.
Cholera. Mam teraz zajęcia z Dymitrem.
- Co jest? - Ali patrzyła na mnie ze zmartwieniem?
- Nic. Mam teraz cholerną lekcję z Bielikowem.
- Uf, Alice dobrze, że my nie mamy z nim lekcji - rzuciła Rose.
- Cholerne szczęściary - mruknęłam z niezadowoleniem. W odpowiedzi otrzymałam śmiech.

W drodze na lekcje zastanawiałam się czy się po prostu nie zerwać. Byłoby łatwiej. Chociaż z drugiej strony nie za dobrze by to wyglądało. Jestem tutaj krótko, a już wymyślam plan ucieczki. Ciekawe, ciekawe. Zapewne za miesiąc będą ciągnąć mnie siłą na lekcje z Dymitrem. Mogę im życzyć jedynie co to tylko powodzenia z mojej strony. Nic więcej.
- Punktualnie - krzyknął z końca sali. - 20 okrążeń.
Popatrzyłam na niego jak na kosmitę. SŁUCHAM!? Dwadzieścia? Ktoś go chyba musiał walnąć piłką w ten jego pusty łeb.
- Nie słyszałaś, co mówiłem?
- Słyszałam.
- Więc na co czekasz?
- Na koniec lekcji. Proste.
- Jeszcze ci nie przeszło, naprawdę?
Potwierdziłam.
- Przepraszam.
- Przeprosiny tu w niczym nie pomogą. Możesz sobie myśleć co chcesz, nie obchodzi mnie to. Ale nie sądziłam, że jak tutaj przyjadę to cię spotkałam. Myślałam, że... tylko mnie okłamałeś. Próbowałeś mnie powstrzymać przed uczeniem się tutaj. I uwierz byłeś tego naprawdę bliski - ciągnęłam dalej. - Nie jest mi łatwo tutaj przychodzić, więc nie myśl sobie, że jak raz przyjdę to będę skakać koło ciebie jak jakaś głupia.

Nie kończyliśmy już tematu. Przebiegłam te dwadzieścia okrążeń, zrobiłam jeszcze kilka ćwiczeń jakie Dymitr mnie pokazał, a potem byłam już wolna. To znaczy do czasu. Czekała mnie jeszcze matematyka i biologia. Dwa najgorsze dla mnie przedmioty. Oby te lekcje się tak nie ciągnęły, jak poprzednia, bo dostanę zawał na miejscu.
- Słyszałem, co mówiłaś na treningu - był to Edward. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Wyraziłam tylko swoje zdania. A w ogóle skąd to wiesz?
- Cała szkoła to wie. Plotki szybko się tutaj roznoszą.
To ma sens. Wzruszyłam ramionami.
- Bello nie poznaje cię.
- Jestem sobą, jeszcze nie zwariowałam.
Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
Chciałam mu coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił do mnie mój telefon.
- Słucham?
- Isabella Swan? Tutaj doktor Alarick Clarke.
Czekałam na dalsze wiadomości.
- Pani rodzice, mieli wypadek.Matka zginęła na miejscu, a ojciec jest w złym stanie.
Zamarłam. W jednej chwili cały mój świat się zawalił. Cullen zobaczył zmianę w  moim zachowaniu. Rozłączyłam się. Łzy spłynęły mi po policzkach. Edward przytulił mnie, a ja płakałam, dałam upust swoim emocjom.
- Moi rodzice... mieli wypadek - wypowiedziałam przez łzy. - Mama nie żyje, a ojciec jest w ciężkim stanie, walczy o życie.

W ciągu kilku minut cały personel szkolny (no może nie cały) dyrektorka, psycholog, pielęgniarka, Dymitr znaleźli się w moim pokoju. Edward cały czas mnie nie opuszczał. Rosalie i Alice nie było. Więc jeszcze nie wiedziały co się wydarzyło. Emmett i Jasper - także.
- Panno Swan, szkoła jest w stałym kontakcie z policją i ze szpitalem. Każde nowe informacje od razu zostaną pani podane - odezwała się po krótkim milczeniu Kirowa tak się nazywała nasza dyrektorka)
- To nie ma teraz znaczenia! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. - ONA NIE ŻYJE! Nic mi jej nie przywróci.
Dyrektorka, pielęgniarka i psycholog wyszły na chwilę na korytarz. Rozmawiały o moich sesjach. Przez jakiś czas miałam nie uczestniczyć w zwykłych zajęciach, a cztery razy w tygodniu miałam przychodzić na sesje psychologiczne. Miały mi one pomóc w zachowaniu równowagi.
- Wszystko będzie dobrze.
Edward był taki troskliwy. Za to go kocham. Zawsze jest przy mnie.
Widziałam, że niechętnie przebywał z pokoju z Dymitrem który dotychczas zabierał głos w kratkę.
Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
- Nic już nie będzie dobrze. Nic już nie będzie tak jak kiedyś! Straciłam ją, rozumiesz? Straciłam, ona nie żyje. 
- Panie Cullen, proszę wracać na lekcje.
- Pani dyrektor, nie zostawię jej samej.
- Idź - odezwałam się załamana. - Nie zostanę sama.
- Bello...
- Nie chcę byś przeze mnie miał kłopoty.
To prawda, że nie chciałam, aby odchodził. Nie teraz. Musiał być przy mnie. Ale szkoła była najważniejsza. Ja mimo że nie będę mogła uczestniczyć przez jakiś czas, również będę musiała nadrabiać wiele zaległości.
Pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Przykryłam się mocniej kocem.
- Koś musi z nią zostać - oznajmiła dyrektorka.
- Ja - zaoferował się Bielikow.
Nie miałam siły się kłócić z nim. To nie to było teraz najważniejsze.
- Wykluczone. Ma pan lekcje.
- Skończyłem przed godziną, Ostatnią lekcję miałem o to właśnie z panią Swan.
Sprzeczali się tak dobrą godzinę, aż wreszcie dyrektorka się zgodziła, aby mnie pilnował.
Nie wiem kiedy zapadłam w głęboki sen. Śniła mi się. Moja matka.
Tak samo piękna, tak samo niemożliwa, uśmiechała się do mnie i mówiła mi, że wszystko będzie dobrze, jak bardzo mnie kocha, że będzie zawsze obok mnie...
Tak bardzo mi jej brakuje. Nigdy jej nie zapomnę.
Kocham cię mamo - pomyślałam. I nagle zniknęła.
Zapanowała ciemność, która zawsze towarzyszyła mi podczas snu.


Autorka.~
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Wakacje są, wiele pomysłów również.
Następny rozdział chyba dopiero na sierpień. Koniec sierpnia.
Pozdrawiam :)

czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział: czwarty

A dobra moja strata. Mówiłam o wakacjach, zawieszeniu bloga. A jednak... pozostawiam Wam jeden, króciutki czwarty rozdział.
Liczę na jakiś komentarz ;)

~*~


                Wakacje minęły niczym za pstryknięciem palca.
         Właśnie dzisiaj rozpoczęłam naukę w Idaho i na moje szczęście nie natknęłam się jeszcze na Bielikowa.
- Widzisz Bells, kłamał – oznajmił Edward w drodze do mojego pokoju.
         Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Wiesz jak pocieszyć człowieka – zadrwiłam, od razu się roześmiał.
         Resztę drogi do mojego pokoju przeszliśmy śmiejąc się i żartując. Pokoik dzieliłam z Rose i Alice dzięki czemu nigdy nie jest nudna (zresztą znamy się ponad 10 lat, raźniej)
- Do zobaczenia.
- Hej.
         Weszłam do swojego pokoju, dziewczyn nie było. Mamy różne plany, więc nie widujemy się za często.
         Przerzucałam właśnie kartki w książce, aż nagle rozległo się pukanie do drzwi. Podeszłam i otworzyłam.
- Dzień dobry – na jego twarzy igrał uśmieszek, ten co zwykle.
- Żegnam – rzuciłam. Miałam właśnie zamykać drzwi, ale mi przeszkodził.
- E… nie wolno być nie miłym dla nauczycieli – skarcił mnie.
- Więc słucham?
- Przyszedłem porozmawiać – oznajmił.
- Nie mam czasu.
- Dla nauczyciela nie masz?
- Dobry boże, zostawisz mnie wreszcie w spokoju!?
- Panno Swan czy wszystko w porządku? – rozległ się piskliwy głos dyrektorki.
 
- Tak… - rzuciłam.
- Panie Bielikow jest pan potrzebny piętro wyżej.
         Ta kobieta życie mi ratuje.
- Oczywiście pani dyrektor. To może Isabella wybierze się od razu ze mną na przechadzkę po szkole? – spojrzał na mnie, a potem znów na kobietę o średnim wzroście.
- Dlaczego by nie… skoro pan i tak będzie jej nauczycielem.
         Zamarłam.
- Chodź, oprowadzę cię.
         Cóż nie mogłam się sprzeciwiać. Po prostu wyszłam z pokoju zamykając go na klucz i podążyłam przed siebie.
- Dlaczego mi to robisz? – zapytałam.
- co?
- Nie udawaj idioty, powiedz mi czemu mnie nękasz?
-  A nie chcesz tego?
         Stanęłam jak poparzona.
- Nie! – krzyknęłam. – Chciałam zrezygnować tutaj z uczenia się. Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego.
- A jednak będziesz miała – debil.
Olałam go. To jasne, że już nie zrezygnuję z uczenia się tutaj, ale gdybym mogła. To bym teraz, natychmiast odeszła.
- Bielikow! – wrzasnął ktoś.
- Rosemarie.
- Któż to? – zapytała nieznajoma.
 
- Isabella Swan. Nowa uczennica – nie dał dojść mi do słowa.
- Wspaniale, wspaniale – i odeszła.
         Próbowałam wykorzystać chwilę jego nieuwagi i cofnęłam się  w stronę swojego pokoju.
- Wycieczka jeszcze nie minęła – zauważył.
- Dokończymy ją innym razem – rzuciłam – o ile takowy nastąpi – mruknęłam.
- Nastąpi. Jutro.
- Zmiana klasy.
- Chytra jak zawsze.
- I to we mnie lubisz?
         Cóż jeśli miałam już tutaj stać z nim, to można trochę podenerwować tego pajaca, albo jak kto woli nauczyciela.
- Bella! – to Alice.
         Krzyczała do mnie z uśmiechem na twarzy. Nagle się zatrzymała jakby ktoś ją pociągnął za kaptur. Za pewne na widok Dymitra.
- Witaj Alice – na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dymitr? – kiwnął głową.
- Miałaś do mnie jakąś sprawę – zauważyłam.
- A, no tak. Słuchaj załatwiłam nam przepustkę. W ten weekend. Będziemy mogły się wybrać na zakupy – na twarzy przyjaciółki widniał szeroki uśmiech.
- To świetnie.
         Problem był taki, że nienawidziłam zakupów. Ale, żeby nie widzieć Bielikowa cały weekend, taka cena jest warta.
- Oczywiście jedziemy wszyscy: my i chłopacy.
 
- Jeszcze lepiej!
- To do zobaczenia później.
Pożegnałam się z dziewczyną. Nareszcie jedna dobra wiadomość. Za dużo było już tych złych.
- Zadowolona ? – zapytał.
- I to jak. W końcu się od ciebie uwolnię – warknęłam.
- Nie lubisz zakupów.
- Poświęcę się.
- Długo tam nie wytrzymasz – odparł.
- Możliwe. – przyznałam mu po raz pierwszy rację. – Ale co z tego. – przerwałam. – A no właśnie kto to ta cała Rosemarie?
- Nikt – wyminął się.
- To jest ona! – krzyknęłam.
- Jak się domyśliłaś?
- Nie trudno było. Twoje zachowanie zdradza wszystko – wyjaśniłam.



~*~
A teraz pytanie które bardzo mnie ciekawi. Kogo widzicie jako przyszłego chłopaka Belli. Edwarda, Jacoba a może Dymitra? ;)